— Nienawidzę was tak samo, jak wy nienawidzicie Polaków...
Zapanowało milczenie. Zdało się, że mają sobie jeszcze coś do powiedzenia, albo raczej, że skoczą na siebie, gdyż stali oko w oko, wyciągnięci jak struny.
— Pan pofolgował swej nienawiści, atakując nas... — rzekł Kuna ze stalowemi dźwiękami w głosie. — Ja, niestety, muszę panować nad sobą, lecz mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedy...
Oficer zmieszał się.
— Jeśli pan sądzi, że to nie było z mej strony omyłką...
— Nie, nie sądzę tego wcale! — wtrącił Kuna cierpko.
— ... to ja nawet osobiście będę gotów dać panu sposobność...
— Doskonale. Jaka pańska godność?
— Oberleutnant Hans Gronosky aus Oppeln.
Z kolei Kuna wymienił swe nazwisko, zaczem zasalutowali sobie i rozeszli się.
Podczas tej wymiany zdań, tuż przy granicy polsko-niemieckiej, Grenzschutzlerzy wynieśli rannych i zabitych poza pobliskie haszcze i wkrótce cała ta partja przepadła w oddali.
Rozpamiętując później to zajście, Wiktor, który nie wierzył ani chwili, aby można było wziąć błękitnych żołnierzy za powstańców, miał przekonanie, iż ów Gronosky puścił wodze swej nienawiści do wojska polskiego i nie byłby wahał się wyciąć jego straży w pień, gdyby nie był odrazu spotkał się ze stanowczą odpowiedzią z kulomiotów.
W tych dniach powstania odegrał on na uboczu rolę bardzo nikłą — przyznawał to w obrachunku z sobą. Wszelako czyliż na terenie śląskim byłby mógł dokazać większych rzeczy? Czyż nieprzygotowane, można powiedzieć przypadkowe to powstanie, z góry skazane na szybką likwidację, dawało pole do akcji na większą skalę?
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.