wiąc, że ma rewolwer od starszego brata, który był na wojnie. A czy nie ukradł go żołnierzowi straży niemieckiej? Nie strzelał z niego, nie zabijał obrońców Górnego Śląska? Przecież na jednej z książek w jego torbie figurował orzeł polski. A więc był to chwast, którego wydzierać z gruntu śląskiego było powinnością każdego rzetelnego Niemca! Był to Polak!
Spadły na niego za to kolby karabinów. Chłopiec zalał się krwią, runął do stóp oprawców, którzy naigrawali się, chichotali: „czemu się tak pocisz?...“ Przywiązali go do końskiego ogona, głową na dół, i partja zbirów ruszyła kłusem. A młody męczennik, zrazu osłaniając czaszkę pokaleczonemi rękoma, krzyczał, skomlił, jęczał, rzęził, krwią się zalewając, aż począł mdleć, gasnąć. Kołatał się po drodze niby wiecha, rozbijał, zakrwawiał. Zwalniając kroku i bawiąc się torturami chłopca, Bawarczycy ci i Prusacy kazali mu wołać: Nieder mit Polen! Hoch Deutschland!, za cenę okrzyku tego obiecując mu niejako kres mąk i katuszy. A gdy nieszczęsny chłopiec bełkotał w agonii, co mu kazano, chór szyderczych śmiechów wyrywał się z pijackich gardzieli. I poczynała się znów jazda, jakby po piekle dantejskiem, poczynały dalsze tortury. W przebłyskach znikającej przytomności męczennik dobywał ostatnich sił i z krwią zalanych ust wydzierał się wołający o pomstę do nieba jęk, morzem łez brzemienny: księdza, księdza!...
Nie było cienia współczucia dla młodego Polaka wśród żołnierzy „najkulturalniejszej nacji“, nie było wśród szajki „kulturników“ człowieka. Plugawe wyzwiska były odpowiedzią na tragiczne jęki konającego. Porzucono go wreszcie na majdanie opodal kościółka wiejskiego z obnażonemi biodrami, z złamanem żebrem i nosem, z rozkrwawioną twarzą i jak rzeszoto podziurawioną głową, z której sączyła się ciecz — płynął mózg.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.