— Czy masz tylko nieżyczliwych, wrogich ludzi dookoła? — spytał Wiktor, a Augustyn uśmiechnął się gorzko.
— Nie wiadomo, kto niebezpieczniejszy, „przyjaciel“, czy wróg. Prawie połowa miejscowych gospodarzy to szwaby, nadto kilku gorszych od nich, zacietrzewionych renegatów. Reszta... Górnoślązacy, z których niejeden sprzedałby mnie za miskę soczewicy. Jeden ze strachu, a więc by wkraść się w łaski tych, co trzymają nas w żelaznej garści, inny z głupoty, poprostu dlatego, że ulega atmosferze i uważa mnie za napiętnowanego, za parszywą owcę, inny z zazdrości, że posiadam aż trzysta morgów roli, że jestem najbogatszy w tej osadzie, a więc z wrodzonej człowiekowi podłości, niejeden poprostu dlatego, aby mnie okraść. Bo gdyby mnie tutaj zabrakło i zawalił się mój dom, oni rozebraliby mój dobytek, meble, zarówno jak krowy i pługi. Mam tu „przyjaciela“ odwiedzającego mnie pod tym lub owym pozorem, lub z rzekomej życzliwości. Dość powiedzieć ci, że nie mówię z nim (ani z nikim poza domem) po polsku, lękając się, by nie rozgłosił, nie oskarżył mnie, że mówię lepiej po polsku, tak jak człowiek „książkowy“. Jest on na usługach policji... Dla tych wszystkich mam kieliszek gorzkiej, cygaro i ten oleodruk, wyrażający upadły „Majestat“... A dla tego „przyjaciela“ i nie tylko dla niego, mam nadto przygotowaną pożyczkę czyli łapówkę...
— Nie masz ani jednej oddanej sobie istoty...?
— Nie.
— Może dlatego, że tak nie ufasz ludziom?
— Prawda, nie ufam. Zdaje mi się, że sąsiedzi moi sprzedaliby mnie jak barana. Jak nadejdzie plebiscyt, to... dalibóg nie wiem, co będzie?... Brak temu naszemu żywiołowi polskiemu jednej, bezcennej rzeczy: tradycji polskich... W całej tej wielkiej, przeważnie po polsku mówiącej osadzie jest jeden Polak, to ja... — wyrzekł z cicha Widera, rzucił
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.