Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

Wywołali ten odruch nie Górnoślązacy, lecz Niemcy. Oni je systematycznie prowokowali w swoim interesie, już nietylko dlatego, by spławić się w krwi, lecz by jeszcze większy terror rzucić na kraj, zdławić, zabić w nim polskość. Zachodziła nawet kwestja, czy, znając w tej grze wszystkie karty przeciwnika, oni sami nie wydali chytrze hasła do wybuchu tej tak nierównej rozprawy orężnej.
To był ich pierwszy, wielki krok na drodze akcji plebiscytowej — krok uświęcony przez cel oraz przez niemiecki kler, który udzielał Hoersingom najwyższej absolucji na krwawą martyrologję ludu śląskiego, będącą epilogiem tego aktu iście teutońskiej polityki.
Zachmurzył się widnokrąg górnośląski i Wiktor Kuna, z obrazem niedoli swych ziomków przed oczyma, miał wrażenie, jakoby nastał dla jego ziemi długi okres cierpienia.
Idąc przez las do swej kwatery, jaką dzielił z francuskim kapitanem Chodźką, zatrzymał się nagle, bo ujrzał zmierzającego ku sobie przez koniczynisko wyrostka w kraciastej, nisko na nos nasuniętej czapce, który witał go zdala poufałym, szerokim uśmiechem hultaja.
— Froncek! Jakeś się tu dostał o tak wczesnej godzinie? — rzucił porucznik i rozpogodziło się jego oblicze na widok miłego „hytraka“, który nieraz nocą przekradał się przez rzeczkę graniczną i przynosił mu listy z rodzicielskiego domu, urządzając przytem na tym brzegu lukratywne wyprawy po słoninę.
— Stracha mi dognali, te pierońskie szwaby — rzekł Froncek, nazwiskiem Psota (w księgach urzędowych Psotta) i jął długo opowiadać, jak chcąc za dnia już przeprawić się na polską stronę, rozebrał się nad rzeczką w oczach Grenzschutzlerów i, odzienie w węzełek zwinąwszy, wlazł do wody. Niby to chciał się wykąpać. Pluskał się w brudnej