Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Uchyliły się drzwi cicho i na chwilę ukazała się w progu blada, zmięta, wylękniona maska starego Widery. Gdy posłyszał strzał, nie doznał wstrząsu, gdyż był znieczulony na wypadki, nawet hukiem i łoskotem, alarmujące ludzi. Strupieszały mózg nie przyjmował wrażeń. Wszelako psy jego poczęły skomleć, pomrukiwać i kręcić się niespokojnie. To wreszcie roznieciło w nim jakiś mglisty strach. Strach o syna. Nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, włóczył się długo po ciemnych pokojach, zatrzymywał się w nich, słuchał. Błąkał się tak niby mara, aż trafił na drzwi, przez których szpary dolne przezierało światło. Skoro zobaczył syna i przekonał się, że żyje, cofnął się i polazł do swego pokoju, gdzie usiadł na otomanie i począł czyścić mozolnie, jakąś starą, bezużyteczną fajkę. A psy legły opodal jego drzwi na odwiecznym tapczanie.
Noc upłynęła w niezakłóconej głuszy.
Rozmawiając do późna, przyjaciele zastanawiali się nad tem, co przyniesie jutro dla Górnego Śląska, rozumiejąc, że potrzeba będzie wytężonej pracy wszystkich jak oni czujących Ślązaków. Skoro Wiktor zanurzył się w nurt życia górnośląskiego, pojął, że jest stokroć potrzebniejszy na swej rodzinnej ziemi aniżeli w skazanem na bezczynność wojsku. Postanowił przeto wziąć dłuższy urlop w końcu roku, powrócić do Mysłowic, skoro wojska koalicyjne opanują G. Śląsk, i zająć się tartakiem ojca, by zapewnić sobie kawałek chleba i fundusze na pracę agitacyjną, jakiej zamierzał się poświęcić całą duszą.
Odjeżdżając nazajutrz, zatroskał się o samotnego a zagrożonego przyjaciela.
— Gdybyś miał być w opałach — ozwał się do niego — siostra moja przyjdzie ci z pomocą nie opuści cię.
— Tak sądzisz?