Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

zostać. Dążąc konsekwentnie do karjery, nie zaniedbywał niczego, co mogło by go wyróżnić zaszczytnie, więc w obejściu wzorował się na najlepszych, według swego mniemania modelach.
Do przyrodniego brata nie był w niczem podobny, chyba w rysunku figury, bo wogóle Wiktor fizjognomją zarówno jak osobowością swą stawiał do góry nogami prawa dziedziczności. Aby wytłumaczyć, skąd znalazł się ten jakby kozackiego autoramentu junak, z orlim nosem i pięknemi oczami, w gniaździe biurokraty i ładnej, kobiecej sentymentalistki trzeba by było sięgnąć do zapomnianych protoplastów pani Agaty i wejrzeć bardzo głęboko w szczeliny jej umysłowości.
Zaskoczony projektowanemi zaręczynami brata z panną, do której sam, lubo bez wyraźnych intencji, smalił cholewki, pan sędzia zawołał:
— Gdzież Wiktor widywał się ostatnio z panną Emmą?
— Niewiadomo — odrzekła Matylda. — Przypuszczam, że spotkali się gdzieś z końcem września.
— Czyż ona go zechce? Jego, nieszlachcica?
— Wiktor jest pewny swego.
— Hm... — mruknął pan sędzia i po chwili spytał. — Gdzie on się obraca dzisiaj?
Nikt nie odpowiadał. Pani Agata wyszła z pokoju, dyrektor zapalił cygaro z jakiemś wielkiem skupieniem uwagi a Matylda, poruszywszy się w fotelu niespokojnie, zaniemówiła. Milczenie było tak znamienne, że Walter zerknął przez binokle na siostrę i ojca.
— Dlaczego nic nie mówicie? — zwrócił się do siostry.
— Bo nie wiem. Na niedzielę wyjeżdża zawsze na cały dzień.
— Do panny Schlichtling?
— Nie wiem. Może być. Albo też... jest na jakiem zebraniu...