Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tobie także by tego nie odmówił.
Zaskrzypiały z cicha drzwi frontowe, lekkie kroki rozległy się w hall‘u i w progu salonu ukazał się Wiktor.
Zatrzymał się na moment, jakby nagle jaskrawe światło było uderzyło go w oczy, zaczem ruszył żwawo w pośrodek pokoju. Minął brata, nie podał mu ręki.
— Ach, Walter! Nie widziałem cię od bardzo dawna — mruknął jednak i, siadłszy opodal siostry w fotelu, zwrócił się do Waltera: — Drogi nasze rozeszły się... Najlepiej będzie chyba, jeśli przestaniemy się znać, a w domu tym będziemy grzecznie się ignorować, uważać jeden drugiego za... powietrze.
Walter pochylił się torsem naprzód, utkwił weń przenikliwe spojrzenie i ze złowrogim marsem między brwiami szukał słowa. Tymczasem Wiktor, zastosowując już zaleconą przez siebie receptę ignorując go, mówił żywo do siostry:
— Wstąpiłem, widząc światło w salonie. Chciałem ci powiedzieć, jaką to wesołą wieczerzę zgotowano nam w Siemianowicach.
— Co tam zaszło?
— Zamiast zebrania i wieczerzy, mieliśmy wcale ładną bitewkę! — uśmiechnął się cierpko Wiktor. — Oczywiście z bojówką szwabską, która przekonuje ludność pałkami o wyższości kultury germańskiej... Poczęło się od wybijania szyb i strzelaniny jakby wiwatowej. I tak dalej. Jak zwykle. Przyjęliśmy wyzwanie i...
— Może zjesz cośkolwiek? Chodź do jadalni! — wpadła Matylda, chcąc jaknajprędzej rozseparować braci. Lecz Wiktor ciągnął jeszcze:
— Doniosłem o tem telefonicznie do komisarjatu. Korfanty mówił mi, że jutro pojedzie do Le Ronda, by przedłożyć cały szereg takich aktów terrorystycznych i żądać poskromienia zapału tych dobrze tuczonych bohaterów. Jeżeli nic nie wskóra,