Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

spotkaniem braci. Powstała z łóżka. Pochwyciwszy uchem z jadalni tylko głos syna i Matyldy, myślała, że Walter poszedł na spoczynek. Mimo to jednak postanowiła czuwać do chwili wyjścia Wiktora z willi. I teraz zjawiła się niby duch.
Załamała ręce.
— Do czego to przyszło?!... Na Boga zastanówcie się! Jako chłopcy żyliście zwykle w zgodzie i harmonji. Wiktor raz stanął w twej obronie, Walterze, gdy jeden z jego kolegów nazwał cię „ożerakiem“, i chłopaki strasznie go pobiły wtedy. Był ci bratem i ty jemu. A dzisiaj... Ach, Boże, kto ten plebiscyt wymyślił i zarządził, nie wiedział, co czyni. Rozpętało się piekło na naszym biednym Śląsku i wdziera się w naszą rodzinę... Wzywam was do zgody! Macie przecież sumienie. Walterze! Ty jako starszy podaj mu rękę pierwszy i... przez wzgląd na ojca, na siebie samych... rozejdzcie się z bratnią życzliwością w sercach... Zaklinam was!
Pod gradem tych łzawych zaklęć zastygli w bezruchu. Wreszcie Wiktor przybliżył się nieznacznie do brata i z postawy jego odgadnąć było można, że uściśnie dłoń jego, Ale Walter spoczywał w fotelu, zapatrzony tępo przed siebie i nie dawał znaku życia.
Zabrała głos jego siostra:
— Walterze, bądź rozsądny!... Musicie pójść za głosem naszej dobrej matki!...
— Ty!? — warknął na nią Walter. — Ty straciłaś wszelkie prawo odzywania się do mnie. Zawiodłaś mnie w oczekiwaniach, odsunęłaś się odemnie, przeszłaś do obozu wrogów!
— Nie! Nie, stokroć razy nie! Panie Polaku, ja tobie ręki nie podam nigdy!...
Blady, furją miotany wyszedł z pokoju.