A sypał się na nie z Berlina bez przerwy i bez miary deszcz złota, wytwarzały się kałuże i moczary najstraszniejszej demoralizacji, rozlewały w powietrzu cuchnące miazmiaty podłości i występku, z kahatystycznych kuźni wylatywały sępie stada kłamstw, oszczerstw, potwarzy i intryg. Przekupstwo, łapownictwo, podstęp i zdrada, niby trujące grzyby, wyrastały bujnie dookoła, szczerzyły zęby szyderczo, gwałt i mord polityczny paradowały samochodami w biały dzień, wiwatowały, zdobywały sobie pełne prawa bytu i święciły triumfy.
Z łona tych sprzysiężonych na polskość elementów buchał żar wulkanu nienawiści, niby z olbrzymich pieców hutniczych, rozsiewał dymy i swędy, rozpalał i zaczadzał głowy, ogarniał łuną ziemię piastowską. Sprzysięgały się na nią moce piekielne.
W gorączkowem, nieustannie podsycanem napięciu upływały dni armji, zgromadzonej dookoła Komisarjatu Polskiego. Przekonał się o tem przyjaciel Wiktora, podporucznik Pochwalski, gdy w końcu kwietnia zjawił się u niego w Mysłowicach, by rzucić okiem w spienione nurty rozhukanych wód plebiscytowych. Wiktor przyjął go z radością w swem dużem acz tylko częściowo urządzonem mieszkaniu, lecz nie mógł mu towarzyszyć dnia tego w pierwszej jego wycieczce. Wyprawił go do Katowic i Bytomia z poleceniem do znajomych a sam konferował u siebie z kilku młokosami.
Zastała ich u niego Matylda, która, jak to często bywało, przyszła po nowiny. A on, skoro tylko ich wyprowadził, ozwał się do niej:
— Przyślij mi dzisiaj wieczorem Froncka.
— Nie wiem, czy już wytrzeźwiał. Zrana był pijany jak niestworzenie Boskie.
— To plebiscyt! — roześmiał się Wiktor.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.