Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

aresztu pod naciskiem Komisji Międzysojuszniczej, nie mogła wszakże odmówić sobie przyjemności szykanowania go i napędzenia strachu patrjocie polskiemu.
— Biedny, nieszczęsny jego ojciec... — westchnęła panna Matylda w bolesnej zadumie. — Jeżeli on dowie się o aresztowaniu syna, Boże! gotów targnąć się na swe życie.
— Jedź do Wilczej! Tam potrzeba kobiety, która czuwałaby nad starym Widerą.
Trafił w sedno pragnień jej serca.
— Pojadę, chociaż co ludzie powiedzą?...
— Mniejsza o to! Ty należysz do zgoła wyjątkowych istot, które nie stronią od smutków i nieszczęść ludzkich.
— Przedewszystkiem jednak trzeba pojechać do Gliwic. A czyż oni mnie dopuszczą do Augustyna?
— Musisz wsiąść na wielkiego konia, nie prosić, lecz żądać i mówić wiele o Komisji Międzysojuszniczej.
— A gdyby go wywieźli poza granice terenu plebiscytowego...?
— Nie odważą się na to. Ja oczekiwać będę wiadomości od ciebie i dopilnuję tej sprawy. A w ostatecznym razie... jestem gotów zrobić wszystko, by go wyzwolić. Pójdę po trupach...
Stroskani o los patrjoty radzili nad tą sprawą, aż przerwała im gospodyni Wiktora, która zabrała się do nakrywania stołu do „swaczyny“.
Róźla, po chłopie swym Słowikowa, ze słowikiem tyle miała wspólnego, co Maks Lis z lisem. Wiek i objętość jej persony, zwłaszcza bioder i piersi, wyposażały ją powagą i godnością i, gdy w purpurce stanęła przy stole i ręce spracowane skrzyżowała na wydatnym brzuchu, widziało się, że to nie kłachula, lecz siodłaczka, co nie wypadła sroce z pod ogona.