Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.




XVI.

Wstał dzień wiosenny, majowy, radosny
W pamiętną tę niedzielę zdało się, że dzwon, od Zygmunta potężniejszy, zaśpiewał cudowną pobudkę nad ziemią piastowską. Nie było osady, wsi, ani wioski staropolskiej, gdzie od wczesnego rana lud, wyniesiony ponad szare prochy bytowania, nie byłby gotował się na święto świąt, na jakie kraj ten czekał długie wieki. Niewiasty wiły wianki, dobywały ze skrzyń najładniejsze czepce, rogówki purpurowe, żywotki barwne, kiecki granatowe, fartuchy jedwabne. Dziewczęta stroiły się w wianuszki, świecidłami obwieszone. Chłopi przywdziewali dostojne, ciemne sukmany ze złocistemi guzami, czerwone bruślaki i jelonkowe spodnie. Tam, gdzie chłop nie zarzucił włościańskiego stroju, a więc w Łagiewnikach, Rozbarku, W. Dąbrówce, Piekarach, Brzozowicach, nie dał się zaćmić przez rzeszę białogłową, zharmonizował się z nią i stan swój godny godnie przedstawiał i okazale. Cały ten strojny naród obległ podwody w zieleń przybrane i — jazda do miasta.
Zaroiło się w powiatowych środowiskach od tego barwnego ptactwa, aczkolwiek niemczyzna wysilała się, by sparaliżować odruch polskości. Zwłaszcza do serca G. Śląska, do Bytomia, garnęły się nieprzebrane zastępy, jakie liczono na dziewięćdziesiąt tysięcy, i zalewały miasto.