Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoż po obiedzie dr. Konkiewicz, kierownik działu oświatowego, zabrał go do sali Ula, gdzie Augustyn wygłosił wykład o Konstytucji 3-go maja.
Z wieczora w Hotelu Lomnitz ciasno było przeważnie od kobiet, młodych Polek, które przybyły na teren plebiscytowy z różnych stron kraju, jako agitatorki. Zrobiły one na Wiktorze wrażenie studentek, a był to typ kobiet, nie przemawiający do niego. Porównał je z salonową, cieplarnianą panną Emmą, oddziałującą nań wonią tuberozy i nie zainteresował się galerją skromnie ubranych panien.
Natomiast bawił go widok siostry. Wyzbyła się swej stropanieńskiej bezpłciowości, odnalazła w sobie kobietę i uroniła wiele ze swego poważnego usposobienia. Wyszła z siebie, rozkwitła w słońcu miłości i promieniowała radością życia. Wiktor uśmiechał się w duszy, myśląc sobie: Rozflirtowała mi się Matylda w polskich wodach nie na żarty.
— Słuchaj! — zwrócił się do Widery — Aresztuję cię i zabieram stąd wprost do siebie, do Mysłowic na dłuższe więzienie. Bo ty działasz w swej okolicy na szwabów, jak czerwona chusta na byka i dalibóg nie możesz teraz wracać do domu, jeśli ci życie miłe. Przesiedzisz u mnie pewien czas, dopóki Le Rond nie wyśle Zycherki tam, gdzie pieprz rośnie.
— Potrzebny jestem w domu — bąknął słabo Augustyn.
— Ale stokroć potrzebniejszy żyw i cały, na G. Śląsku! — odparł Wiktor z naciskiem.
— Pan byłby w domu jak na wulkanie — wtrąciła Matylda.
— Niema apelacji, Augustynie! Jedziesz z nami! — zawyrokował przyjaciel. — Jeśli zaś chodzi o twego ojca, to...
— Ja do niego pojadę! — ofiarowała się Matylda.
Augustyn oblał ją dziękczynnem spojrzeniem.