niezależność i tem natchnął poniekąd córkę. Nie podlegała ona żadnej krytyce; wszystko, co robiła, leżało poza granicami dobra i zła i było jej wolno wszystko. Ojciec zachwycał się jej urodą, wzięciem i powodzeniem jej chlubił, traktując ją jakby najlepszego koleżkę, przed którym nie potrzeba było osłaniać zbyt skrupulatnie swych grzeszków i słabostek. Zwykle wesół i miły, cieszył się ogólną sympatją.
Wiktora Kunę przyjął p. Schlichtling bardzo uprzejmie, nie wnikając w to, jaką rolę odgrywa on przy boku jego córki. Było to jej sprawą. Wiedziała doskonale, co robi. Nie potrzebowała pożyczać rozumu od nikogo.
— Czy pan gra w skata lub w brydża? — spytał gościa przy butelce wina reńskiego.
— Bardzo słabo.
— Przyjedzie wkrótce trzech mych znajomych z sąsiedztwa.
— To bardzo dobrze! — odezwała się panna Emma żywo. — Pan porucznik nie znudzi się. Bo ja będę musiała za godzinkę pospieszyć samochodem do Neudeck‘u. Księżna prosiła mnie usilnie, abym przyjechała do niej na wieczór. Nie mogłam odmówić.
Wiktor spojrzał na nią ze zdziwieniem. Nie spotkał jej wzroku.
— Pokaż panu porucznikowi ogród. Bzy poczynają już kwitnąć! — rzekł ojciec i Wiktor mógł porozmawiać ze swą ukochaną sam na sam.
— Nie masz pojęcia — poczęła ona, gdy przez szklane drzwi wychodzili z dużego, po bankiersku urządzonego dworu a raczej domu — jak mnie gniewa to zaproszenie od księżnej. Tak cieszyłam się z twego przyjazdu! A za godzinę muszę cię opuścić. Ale przyjedziesz wkrótce, za tydzień, nie prawda? — pytała przymilnie.
— Czy musisz tam pojechać? — zainterpelował ją Wiktor, jakby zimną wodą oblany.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.