— Niewielkie rzeczy. Nie obawiaj się. Są to przeważnie robociarze, którzy nie umieją obchodzić się z bronią.
— Tak sądzisz?
— Nic groźnego! Wystrzelać te polskie psy z ulicy Gliwickiej, a reszta — bagatela.
Pokrzepieni na duchu wychylili piwo.
— Może nie przyjdzie do niczego tak szybko? — pocieszał się jeden z nich. — Bo przecież rząd berliński wzywa G. Śląsk do spokoju?
— Ach, ty ośle, z tego właśnie widać, że gotujemy się do napaści i rzetelnej rozprawy. Rząd nasz tak mówi głośno, aby potem mógł powiedzieć, że to nie jego wina, że nakazywał spokój.
— Ach so... — mruknął pouczony Orgeszowiec i spytał odważnego kamrata:
— Masz flotę?
— Czemu pytasz?
— Mógłbyś postawić wódki.
— Poczekaj do wieczora. Jak dobrze pójdzie, wyprawię wam dzisiaj bibę.
— Za co?
Młokos wydobył z zanadrza kilka niedużych kartek, wyciętych z grubego papieru, z napisem francuskim: Carte d‘identite. (Dowód osobisty).
— Za to! — zawołał śmiejąc się i ciągnął: — Wiecie, co to jest? Otóż francuzy zaprowadzili teraz takie karty legitymacyjne, bo chcą wylewać z G. Śląska przybyszów, co im się nie podobają. Takie legitymacje to coś dla Polaków. Im więcej będą ich mieli, tem więcej wojaków nasprowadzają sobie z Polski.
— A skąd ty masz tyle tych kart?
— O, jakiś ty jołop! Czy to nasi nie potrafią nadrukować takich kart?
Z dalszej rozmowy okazało się, że postanowił on pójść do Komisarjatu Polskiego i ofiarować te
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.