Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, ja... — kiwał głową piekarz. — Biliście se i poco? Hallerczyki w piwie was łostawili i Polska całka... Mało to nasi kurjerów do Sosnowca słali? Mało o broń i amunicją prosili? A oni co? Ani sami na pomoc nie przyśli, ani prawie nic nie dali. Byłech wtedy w Mysłowicach. Miemcy w szkole i szlafhauzie byli zabarykadowani. Możno było ich wyforować. Ale czem? Ani minenwerferów, ani handgranatów, ani maszynówki nie było. Więc po broń do Hallerczyków poszedłem, i proszę, proszę, betluję. Darmo! Taky to Polacy, taka Polska! My do niej jakoby dzieci do matki, a ona jakoby najgorsza macocha! Niech sobie te głupie pierony krwi odpuszczom, kiedy chcom! Co to Polaków boli? Jak powstanie wybuchło, w kawiarni Warszawskiej w Sosnowcu muzyka wesoło rżnęła, że aż...
— A oni przy niej tańcowali... — wtrącił jeden z słuchaczów ironicznie, podejrzliwie spozierając na chełpliwego krytyka Polaków, który tą uwagą dotknięty, podniósł pod niebiosa swe rzekome zasługi, swe poświęcenie dla niewdzięcznej Polski.
— Tak nas Polska miłuje, jak miłowała przez te sześć set roków! — dorzucił w końcu.
— A Miemcy przez te wieki, jak nam robili? — zagadnął go stary kmieć z pod Gołkowa, Jan Kotis.
Stropił się nieco mówca gdyż dla Niemców nie miał złego słowa i unikał o nich wzmianki. Nic na to nie odrzekłszy, wyjął z sakwy swej butelkę i podał ją chłopu.
— Gorzka! — rzucił z wysokiem dla gorzałki swej uznaniem, łyknął sam z butelki i począł z innej beczki:
— Polska! Polska! mówiom. A do czego to my Górnoślązaki mamy ręce wyciągać?! Jakie to tu drogi? W biały dzień koń na nich noge złamać może. Chłopstwo bose, brudne. Szlapitkorze, chachary, szmodroki nie chłopy. To tyż chłop Polskę