Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

„Siegreich wollen wir Polen schlagen!...“ — tryumfował Prusak.
A tymczasem smrodliwy tuman dymów wpadł do sieni hotelu, wzniósł się na piętra, wdzierał w kurytarze...
W biurze Korfantego zapytano się: co teraz? Wyjść, uciekać zawczasu z płonącego stosu czy spalić się wraz z całym gmachem niby kupa chróstów?
— Wody! Wody!!! — rozległ się dymem dławiony zew Wiktora i dzielny junak pchał wszystkich do nowej roboty.
Natychmiast utworzyła się straż pożarna. Profesor i żołnierz, komisarz i kuchcik, wszyscy jak jeden mąż znosili na wyścigi wiadra i chlustali wodą w pełzające po sali płomienie.
Niemcy niczego nie dokazali okrom zniszczenia okien i mebli, bo horda Wandalów musiała sama ustępować przed falą płomieni na dziedziniec. Gdy jeden z Orgeszów zapuścił się po przez chwilowo przerzedzone gazy do sieni, żwawy a zażarty kuchcik grzmotnął go kolbą i wygnał poturbowanego.
Zalano ogień i obrońcy rwali się znów do broni, gdy tłuszcza napastników zachwiała się i poczęła rejterować, rozsypywać się coraz szybciej z przyczyny zrazu niepojętej.
Uchodząc, zbierano trupy i licznych rannych pod osłoną nocy, składano na nosze, by wywieźć ich poza obręb terenu plebiscytowego.
Tymczasem na pobliskich ulicach ukazało się wojsko francuskie, obsadzało je posterunkami i kulomiotami i ostrzegało sygnałami wojskowemi tłum niemiecki.
Padło przytem kilka strzałów, nim bojówki śladem swych sympatyków znikły w ciemnicy przyległych ulic. Zaczem rozesłano patrole na miasto i obsadzono gmach Lomnitzu, gdzie powitały przyjaciół okrzyki: Vive la France!