Od soboty dzieliło Wiktora pięć dni. Przez ten czas widywano go w tartaku rzadko i krótko, ale powrócił w piątek o zmierzchu. Ponieważ Augustyn spędzał wieczory w willi dyrektora, sam zasiadł do wieczerzy.
Zciemniło się zupełnie, w obrębie tartaku nic nie zakłócało ciszy, gdy zabrzmiał dzwonek do mieszkania i Słowikowa otworzyła drzwi ciemno ubranemu mężczyźnie, wywierającemu poważne wrażenie.
W pierwszym momencie Wiktor nie wiedział, kogo ma przed sobą. Spodziewał się łazika, którego widział przy świetle latarki w wozowni Lisa pod Tychami, a sterczał przed nim pan ze sfery mieszczańskiej o powierzchowności dość ujmującej. Za dotknięciem różdżki czarodziejskiej „chachar“ przedzierzgnął się we „fraczkarza“.
Czarne, posrebrzone włosy, w tył odczesane, bramowały ładne, myślące czoło, a krótka, w klin ścięta broda przysłaniała nieco wklęsłe lica. Z głębi oczodołów wyzierały piwne, inteligentne źrenice. Regularne rysy twarzy zastanowiły Wiktora tak jak przy pierwszem spotkaniu. Bieliznę miał czystą, obuwie nowe, marynarkę bez plam, ze wszystkiemi guzikami. Widać komunizm i stosunki z rajem bolszewickim sprawiły, że był „na wozie“.
— Guten Abend! — ozwał się, podając Wiktorowi rękę, przystąpił zaraz do rzeczy, pytając: — Czy pan ma gotową na jutro bojóweczkę?
— Nie! Mógłbym wszakże...
— Nie potrzeba! Niech pan mnie to pozostawi!
— Czy Reinke uplanował coś przeciwko mnie na jutro?
— Naturalnie! Takie szpaki dadzą się wziąć na lada plewy! Nie trzeba przypuszczać, że szpieg, to osobnik sprytny, cwany, kuty na cztery nogi. Wcale nie. Zwykle to bałwan, cymbał, jołop, jak się pisze. Da się wodzić za nos, jak chłop kobiecie. Gdyby było inaczej, nie rozmawiałbym z panem w
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.