noc dość jasną i cudną w koronie roziskrzonych gwiazd.
Nagle gwałtowny rozgwar wylał się na pola z gardła uliczki i urągliwe wycie zaalarmowało porucznika i Bułę. Wynurzyła się z poza ostatnich domków miejskich ciemna masa kilkunastu ludzi, którzy niby stado czupurnych, wojowniczych kogutów wyskakiwali, miotali się, szarpali kogoś, dzikie wydając krzyki. Ciskali się na dwie czmychające chyżo sylwetki kobiece, jechali na ich grzbietach, wymachiwali kijami nad ich głowami.
— Haut sie, die verdamten Polern!! Schlag sie nieder! Das Sauvolk! Haut los!...
Buła szarpnął Wiktora za rękaw.
— A dyć to Bramowska. Wraca do domu z zebrania kobiet polskich. Na ta jej freliczka zawzieni sie. Żeby ich pokrenciło, te kłaki!
— Oh, pierona!...— mruknął pod nosem do siebie, porucznik, widząc, że szczuplejsza z dwu ściganych kobiet, snać kułakiem zdzielona, wywróciła się na ziemię. Zagotowała się w nim wściekłość. Odruchowo pochwycił kamień, o który uderzył butem, i puścił się kłusem naprzód, niby zwierz z groźnie zwieszonemi rogami.
Powalona na ziemię kobieta zerwała się na nogi żwawo i uciekała co tchu, lecz banda runęła lawiną na obie kobiety i obie padły na ziemię. W tej chwili kamień, duży niby bochen chleba, wpadł w pośrodek bojówki a w ślad za nim wskoczył w nią lamparcim skokiem młody junak. W mgnieniu oka wydarł gruby kosztur z rąk najbliższego Niemczaka i grzmotnął nim na oślep niby siekierą. A Buła poszedł za jego przykładem i pod wściekłemi razami jeden i drugi bursz nakrył się nogami.
Rozbili zciżbioną zgraję, która wnet rozpierzchnęła się w pomroku. Pozostało na placu trzech, widocznie mocno podchmielonych Orgeschowców. Wygrażali im więcej klątwami, aniżeli swemi ma-
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.