Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

Jasnowłosa panna czuła się zawstydzona swą porażką. Siedziała potulnie, niby trusiątko, przysłoniła oczy długiemi rzęsami i nie spojrzała na gości ani razu.
— Już dobrze, nic tak strasznego!... — rzekła do Bramowskiej śpiewnie i, chcąc zrehabilitować się w pojęciu tych, co wydzierali ją z pod maczug Orgeszowców, dodała:
— Spotkało mnie to nie pierwszy raz. Ale w Oleśnie wyszłam jednak z tego chlubniej...
— W Oleśnie — podjęła Bramowska — panna Jadwinia niosła sztandar polski w łomcugu narodu, co święcił 3-go maja. Te orchole na pochód napadli i chcieli wydrzeć sztandar pannie Jadwini, ale broniła go tak, że aż się wszyscy dziwowali. Broniła do krwi. Sińce krwawe miała i na szyi jom skaleczyli, te djoble najduchy. Oderwali kryke od sztandaru, ale panna Jadwinia sztandaru polskiego nie dała. Nie dała! Tako to Polka!
Szczere uwielbienie dla dzielnej dziewczyny brzmiało w głosie zasłużonej społecznicy. Położyła dłonie na płowych włosach panny pieściwie i przytuliła jej głowę do piersi. A ona podniosła się i objęła ją ramieniem. Ucałowały się serdecznie.
Obrazek ten siostrzanej miłości zapadł się w pamięci porucznika. Coś dziwnie ujmującego było w ruchach tej dobrze zbudowanej, zgrabnej dziewczyny. A lica jej pachniały zda się młodością i śnieżna szyja mówiła o piękności ciała, wyrastając w całej okazałości z wyciętego, szafirowego swetra.
Porucznik nie spuszczał wzroku z urodziwej panny i łowił każdy dźwięk jej głosu, gdy z nadzwyczajną słodyczą mówiła do gospodyni:
— A oni mnie zawsze bronią...
Była bardzo kobieca w tej chwili, przytulna.
— Słyszałem o tej napaści bojówki na pochód w Oleśnie! — ozwał się Wiktor. — Opowiadano w