Komisariacie Bytomskim o tem i o... zapewne o pani. O pannie Orzelskiej z Warszawy.
Rumieniec zamigotał na twarzy panny. Zerknęła dużemi, chabrowemi oczyma na porucznika, zmieszała się i zwiesiła głowę. A on ciągnął.:
— Nie przypuszczałem, że będę miał przyjemność poznać tak dzielną Polkę... Jestem Wiktor Kuna.
— Dzielność moja wątpliwa — odparła panna Orzelska — bo tylko dzielności panów zawdzięczam, że na tem się skończyło. Muszę panom podziękować za ten akt rycerskości.
Podniosła się i, trochę stropiona, wyciągnęła rękę do porucznika, który, jakby ogromnie zaszczycony, cmoknął ją w paluszki, nie wiedząc, jak się to stało. Potem panna uścisnęła mocno rękę Buły, mówiąc:
— Trzeba było odwagi nielada, by wypowiedzieć wojnę tak licznej i pijanej zgrai. Panowie nie ulękli się kilkunastu Niemców...
— My są Górnoślązaki! — wyrzucił butnie Buła.
— I pan także Górnoślązak? — spytała panna Jadwiga Wiktora.
— Także pieron górnośląski! — uśmiechnął się Kuna.
— Ale pan jest oficerem Hallerczyków?
— Skąd to pani wie?
— Wiem... — roześmiała się panna uroczo, a w tym jej uśmiechu dopatrzył się Wiktor czegoś tak typowo polskiego, że poczytał ją całą za objawienie polskości.
— Skąd pani może to wiedzieć?... — wycedził zaintrygowany.
Trzeba było to wytłumaczyć. Nie przyszło to pannie Orzelskiej łatwo. Zakłopotała się, zarumieniła i mówiła swym przedziwnie melodyjnym głosem:
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.