Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.




XXI.

Zboczywszy z gościńca, samochód wtoczył się ostrożnie na igliwiem wysłaną drożynę podleśną i posuwał się wzdłuż karpowiska, powoli ku oświetlonej leśniczówce. W złudnem, płochliwem a czarownem świetle księżyca wehikuł długi, w cienie drzew spowity mógł robić wrażenie smoka z baśni, czołgającego się gdzieś w tajemnicze ostępy.
Obok szofera siedział w nim umundurowany p. Walter Kuhna a za jego plecami czerniło się aż pięć figur, pięciu zabijaków z karabinami. Między nimi królował swemi rozmiarami Maks Lis.
W leśniczówce zaś zgromadziło się jeszcze trzech ochotników: sam krwiożerczy leśniczy oraz dwóch przezeń zwerbowanych, młodych rolników z niemieckiej osady, Chołdynowa.
Aby pochwycić jednego osobnika, nie było chyba potrzeba tak licznej i zbrojnej partji. Jednakże Lis, pozornie bardzo gorliwy a w istocie będący automatem, kierowanym przez Nawoja, zwrócił sędziemu uwagę, że powracającemu porucznikowi mogło towarzyszyć kilku zakonspirowanych żołnierzyków. Zresztą sędzia nie mógł opędzić się od Orgeszowców, którym zapachniał łatwy zarobek w wyprawie, zakrawającej raczej na łowy czy na figiel. Było to całkiem w myśl Nawoja, reżyserującego po przez Lisa tę zasadzkę. Awanturniczy ten fantasta pragnął bowiem wciągnąć w tę imprezę jaknajwiększą liczbę przeciwników.