trzymał już w garści karabin, gotów kolbą zdzierżyć zawadiaków. Mógł był występować tem odważniej dzięki temu, że podróżni byli bodaj bez broni a on sam miał po swej stronie całą szajkę zabijaków.
Jeden i drugi z nich wmieszał się w kłótnię, klątwy i wyzwiska padały jak kule, i wrzaski alarmowały sędziego tak, że byłby ostatecznie wyskoczył na drogę, by zażegnać awanturę, lecz w kłótni nastąpił raptowny przełom. Lekki samochód cofnął się w bok, zawrócił szybko i pomknął z powrotem w stronę Giszowca z pośpiechem.
Zebrana dookoła Reinkego szajka najmitów nie wyszła jeszcze ze zdziwienia, gdy zaszło coś piorunującego.
Łysnęły ogniki z pod bliskich przydrożnych drzew i huk salwy wstrząsnął lasem, poleciał w knieje groźnem echem, siejąc dookoła strach.
Reinke spadł z samochodu niby kukła, jednocześnie runęło na szosę czterech ludzi. A że kule świstały bez przerwy, jeszcze dwuch zbirów stoczyło się w rów a szofer skonał, kilkoma kulami przeszyty. Ostatni ze zbirów, z kulą w łopatce, potoczył się w las, legł, przyczaił się i jęczał.
Nagle znów zaroiło się dookoła samochodu. Stado wiedźm rzuciło się na powalone ciało i, pukając z rewolwerów, dobijało rannych.
Walter Kuhna chwiał się na drżących nogach, trupio blady, nieprzytomny. Podtrzymywał go Lis, który z zadowoleniem stwierdził, że wszystko odbyło się według programu.
Nawoj wyprawiał sam sobie jakąś czarcią pohulankę. Zgromadziwszy garść Niemców, komunistów, z którymi pospołu wojował na zachodzie Niemiec, zawiósł ich o staję od leśniczówki. Aby wywabić z ukrycia gwardję sędziego Kuhny i wszystkich sprowadzić na jedno miejsce, zainscenizował wielką kłótnię, w czasie której nadbiegł w pobliże i ukrył się w mroku drzew, aby niebawem położyć
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.