Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

trupem wszystkie te „bezmyślne podpory burżuazyjnego porządku rzeczy“ i tak wyładować żądzę pomsty na tym żywiole, który ostatecznie obrócił w niwecz i w potokach krwi utopił lamparcie zakusy Spartakistów w Berlinie.
Tej nocy Nawoj nie był wcale podobny do Polaka, który dnia poprzedniego rozmawiał z Wiktorem Kuną. Nie był to ani Polak, ani szlachcic polski, ani Niemiec, ani osobnik o kulturze ducha i religijnych tonach w duszy, lecz wyrodek wyższego typu, swoistym anarchizmem podszyty, w którego nawskróś nerwowym organizmie grało coś z bezinteresownej, wspaniałej rycerskości jego praszczurów niemniej jak coś z sadystycznej krwiożeczości straceńca. Gdy wycinał w pień zbirów sędziego, wargi jego i muskuły licowe drgały raz wraz konwulsyjnie a z oczodołów tryskały fosforyczne, piekielne blaski.
Zaczem wydobył manierkę, łyknął haust wódki i rozsiadł się wygodnie w samochodzie sędziego, oczekując drugiego aktu dramatu.
Przebrzmiały echa strzałów i zacichło wszystko.
Walter przetarł zimnym potem oblane czoło i wykrztusił:
— Maksie, uciekajmy!...
— Es ist alle... — wymamrotał uspakajająco siłacz, suggestywnie oddziaływując na sędziego.
Mimo to Walter poruszył się żywo, jakby chcąc przekonać się, że ma władzę w członkach, i zwrócił się do leśniczówki, nie wiedząc, co począć, gdy jął zbliżać się do nich szybko jak strzała furkot motocyklów, pędzących z Murcków. Jeszcze moment a trzy maszyny zatrzymały się na drodze, naprzeciwko leśniczówki.
Sędzia w obłędnym strachu chciał rzucić się do ucieczki, lecz ramię jego trzymał w swej prawicy Lis i uspakajał go zdradziecko.