Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

czuwał, iż obie kobiety były o niego poważnie zaniepokojone.
— A jak pani czuje się po tej sobotniej potyczce? — pytał pannę Jadwigę.
— Byłabym o niej może już zapomniała, gdyby nie... sińce.
— A dyć nie brak panience fleków! — westchnęła ślązaczka.
— A jednak pani więcej ubolewa nad swoją sukienką aniżeli nade mną.
— Moi złoci, sińce chnet wniknom a szatki sie nie wrócom.
— Nie wrócą — podjęła panna Jadwiga — jednak większe mamy teraz nieszczęścia. O sukienki niechaj martwi się moja mama, gdy przyjadę do Warszawy odarta jakby cyganicha.
Wiktor miał na ustach jakąś pochlebną uwagę o tej niezwykłej, jasnej, różanej „cygance“, lecz zmilczał. Bo, chociaż zapanował między nimi odrazu swobodny, koleżeński ton, było w tej dziewczynie coś dostojnego, co krępowało oficera, zwykle do obcesowości pochopnego względem młodych kobiet. Nawet w łachmanach ta ponętna panna byłaby trzymała go w pewnej odległości od siebie.
— Niechaj pan mówi nam o tej strasznej rzezi w lesie i o... swej pieczeni!
— Długa to historja! — bąknął na to porucznik, zapalił papierosa, łyknął trochę piwa, jakie gospodyni postawiła przed nim, i opowiedział, jak to komuniści skorzystali z przygotowanej na niego zasadzki, jak zabijaki zmasakrowali zabijaków.
— Ale czemu ta zasadzka na pana? — spytała rozciekawiona panna.
— Zwykle, chcąc sprzątnąć ze świata agitatora polskiego, Niemcy nie bawią się tworzeniem takiego wielkiego aparatu. Bez ceregieli strzelają doń i kwita. W tym wypadku wszakże chodziło o po-