Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miłość Boską, niech pan się przed nim strzeże!.. — westchnęła panna Jadwiga, zapatrzona ze skupieniem w jego ciemną twarz, na której migotały blaski.
Takiego tkliwego upomnienia nie posłyszał z ust panny Emmy. Nie posłyszał nic, co byłoby szczerym wyrazem prawdziwej kobiecości, ani nic, co byłoby oddźwiękiem bezinteresownej życzliwości, jaką darzyła go ta luba, zszeregowana z nim dziewczyna.
— Może tylko dzięki temu, że towarzyszyły mi dobre życzenia pani, poszczęściło mi się wszystko... — rzekł i, dziękując jej za to, chciał pocałować ją w rękę. Lecz panna Jadwiga, przez moment cała w ponsach, cofnęła rączkę ze stołu szybko.
— Ależ to naturalne!... Czyż mogło być inaczej?... Niech mi pan powie, z jaką miną powitał pana brat w leśniczówce? Co mówił? To musiało być ciekawe!
— O, ciekawe! — zawołał Wiktor i powtórzył jej wymianę zdań z bratem i pokazał jej podpisany przezeń skrypt. A wreszcie ozwał się:
— Spodziewam się, że Heimatstrojów nie ujrzy pani więcej na oczy w Murckach. Czuwa tam czwórka powstańców i Buła. Gdyby jednak mieli oni odważyć się jeszcze na rozbijanie tu zebrań i zagrażać pani, proszę dać mi o tem znać telefonicznie (nie mówiąc, o co chodzi) a w najgorszym razie uciekać stąd do mej siostry i matki... Pragnąłbym bardzo, aby pani poznała moją dzielną siostrę. Czy pani pozwoli, że ona przyjedzie po panią i zabierze ją do Mysłowic na godzinę lub dwie?
— Z wielką przyjemnością! — odparła zarumieniona panna.
Odprowadziła go do drzwi powłóczystem spojrzeniem a, gdy znikł, zwiesiła głowę nad bukietem astrów, w niebieskim wazoniku stojącym, i zapadła