Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

dzięki jej sztuce kucharskiej kobiety polskie zyskały w panu wymownego rzecznika.
Rozmawiając w tym wesołym tonie, zbliżyli się powoli do zbiegu trzech ulic, spadających pod tunel toru kolejowego i dostali się w ciżbę. Uwijały się między nią, niby psiaki, chłopaki z gazetami niemieckiemi i darły się w niebogłosy, obwieszczając: „Neuer Untergang Polens!“, „Polnische Regierung aus Warschau gellüchtet“...
— Co to znaczy?! — zawołała do towarzysza zaalarmowana panna Jadwiga, nie wszystko po niemiecku rozumiejąc.
— Nie jest tak źle, jak głoszą te blaty. Nikt z Warszawy nie ucieka. Ale jest źle i w Germanji radość niesłychana. Bo upadek Warszawy sprowadziłby upadek plebiscytu. Szkoda, że plebiscyt nie odbył się w maju... Z dzisiejszego położenia Warszawy Niemcy chcą ukuć broń i, twierdząc, że alianci nie zdołaliby osłonić G. Śląska, wzywają do tworzenia obrony granicznej przed napływem uciekających wojsk polskich i falą bolszewicką. Bo chcą wziąć tu górę nad wojskiem okupacyjnem.
— Och, to byłoby okropne! — westchnęła panna Jadwiga.
Przygnębienie zamknęło im usta. W milczeniu przeciskali się przez rozfalowany tłum, wałęsający się przed dworcem. Tak wkroczyli w ulice Marjacką, gdzie w pobliżu kościoła mieszkała panna Orzelska. A z werandy narożnej kawiarni wlokły się za nimi długie spojrzenia dwóch Niemców: komisarza policyjnego Weitzlera i agenta tajnej policji Baucha z Mysłowic. Szeptali coś do siebie poufnie, przyczem padło nazwisko sędziego Kuhny.
— Wyznam pani — począł w skupieniu porucznik — że ziemia pali mi się tu pod stopami. Najchętniej przywdziałbym znów mundur i spieszył w szeregi obrońców Warszawy. Biję się z myślami. Doprawdy nie wiem, co począć.