pieczeństwa“, która dostarczała broni młodym nacjonalistycznym elementom. A, mimo gościnne występy komunistów, one dzierżyły prym, one wytwarzały nastrój bojowy, podniecone do najwyższego stopnia „dodatkami nadzwyczajnemi“ gliwickiego pisemka, które ogromnemi głoskami krzyczało wniebogłosy: „Warschau gefallen!!!“
„Upadek Warszawy“ działał jak hasło do ataku. Coraz więcej Orgeszowców zbiegało się na rynek; zwoływał ich zew: „Es geht los!“ A wkrótce z pobliskiej „Kattowitzer Zeitung“ nadleciała wiadomość, potwierdzająca pogłoskę z Gliwic. Bo pijany radosnym tym okrzykiem redaktor polakożerczego blattu, chcąc połączyć się telefonicznie z Warszawą, przesłyszał się i zamiast „Linja zajęta” pochwycił uchem tylko... „zajęta“ i natychmiast w wyobraźni swej ujrzał już Warszawę zalaną przez hordy bolszewickie.
„Warschau besetzt! Warschau gefallen! Hurra!“ — grało, kipiało w zbiorowej duszy pruskiej, radość najwyższa uderzyła do głowy krzyżaka i zdało mu się, że już trzyma w brutalnej garści G. Śląsk, ściska go za gardło, dławi, wysącza krew polską.
I tłum ruszył strumieniem na Friedrichstrasse przed siedzibę Komisji Międzysojuszniczej.
„Nieder mit Frankreich! Nieder mit Polen! Hurra!“
Z rozdartem sercem słuchali tego Wiktor Kuna i Widera, i patrzyli, jak na sabat piekielny, na maszerujące w nieładzie zastępy teutońskie, uzbrojone w laski żelazne, drągi i granaty, miotające się buńczucznie.
W samą rocznice powstania śląskiego spadła jak grom wiadomość o upadku Warszawy i druzgotała pieszczone ich nadzieje...
Dwaj przyjaciele przemykali się wzdłuż murów obok nieprzytomnej tłuszczy i z obrzydzeniem zerkali w dzikie, namiętnością targane twarze kobiet