niemieckich, krwiożerczych Walkirji, płci swej urągających, histerycznym szałem opętanych.
— Czyż, u djabla, ci Francuzi nie posiadają karabinów?! Przyjechali tu w rękawiczkach? — mówił Wiktor do Widery, gdy zbliżali się do komisarjatu.
— Kontroler Blanchard dał się otumanić przez landrata i generała Zycherki. On im jeszcze wierzy!
— Nie podobna jednak, aby Francuzi nie mieli rozpędzić na cztery wiatry tych band — pocieszał się Wiktor, gdy wyszedł z bramy komisarjatu polskiego sekretarz Koj.
— Cóż słychać z Warszawy lub o Warszawie? — zawołał do niego półtonem Wiktor, a Koj uspokoił ich trochę, zapewniając, że ostatnie wiadomości ze stolicy brzmiały raczej uspokajająco. Zapaliła się w nich iskra nadziei.
W kancelarji dra Jarczyka zebrało się niemało Polaków z miasta, między innymi powszechnie szanowany i ceniony lekarz o ładnej, szlachetnej fizjognomji, Andrzej Mielęcki. Alarmujących wiadomości z Warszawy nie brano za dobrą monetę; dyskutowano nad wypadkami, jakich teatrem były Katowice w tej chwili.
A co chwila ktoś przynosił szczegóły szturmu na siedzibę kontrolera francuskiego. Opowiadano, jak to rozjuszona tłuszcza, nacierająca na posterunek kawaleryjski, ściągnęła z konia dragona i zabiła, co ostatecznie zniewoliło kunktatorską komendę do dobycia szabli. W odpowiedzi na granaty niemieckie gruchnęły karabiny francuskie i kilku Niemców legło na bruku. Rozsypała się i cofnęła tłuszcza zbrojna, aby powrócić raz jeszcze i granatami obrzucić mury.
Zdawało się, że o Polakach zapomniano. Dookoła komisarjatu panował względny spokój. Więc
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.