Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.




XXIII.[1]

— Nie mamy amunicji, ani dostatecznej straży — mówił kierownik Komisarjatu do Kuny. — A czyż możemy liczyć na obronę ze strony Francuzów? Jeśli oni nie opanują sytuacji, będzie z nami źle... A jeśli dotychczas nie poskromili tej hordy i nie nastał spokój, trzeba spodziewać się wszystkiego...
— Pojadę natychmiast i pod osłoną nocy przywiozę trochę amunicji — rzekł Wiktor.
— A nadto trzeba nam setkę lub dwie obrońców. Podobno Zycherka planuje atak na nasz Komisarjat jutro około czwartej.
Wiktor pokiwał głową.
Istotnie sytuacja w mieście przedstawiała się coraz groźniej. Atak na siedzibę kontrolera wydawał się tylko przygrywką do burzy, jaka rozszalała się. Przez otwarte okna dolatywał z poza drugiej strony nasypu kolejowego huk strzałów. Snać w pobliżu poczty wrzał zacięty bój. A zuchwalczość i bezczelność Niemców nie znała granic.
Odmalował im to pracujący w Komisarjacie student ze Lwowa, Kozicki, który niekiedy na własną rękę prowadził służbę wywiadowczą. Wplątał się on w strumień motłochu, Niemczaka udając, i wróciwszy do kancelarji, zmęczony, potem oblany, opowiadał:

— Niemcy wysłali delegację do Blancharda, czy też dowódcy załogi i żądali w swej znanej skromności tylko tego, by... wojsko francuskie rozbroiło się i wycofało z Katowic. Nie uciekało ono

  1. Przypis własny Wikiźródeł Jest to drugi rozdział o tym numerze