Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

miał, że Niemiec żądał od Francuzów złożenia broni jako cenę za swobodny odwrót do koszar. Ale ich dowódca, giestykulując, zdał się wołać: „Jamais! (Nigdy!)“
I wyrwał swemu żołnierzowi karabin z ręki, wyzywającym tonem niemieckiego kapitana doprowadzony do pasji.
W tej chwili rozległa się stentorowa komenda niemiecka:
— Schwaermen! (W rozsypkę)
Nim rozsnuły się szeregi Zycherki, łysnęły ogniki, gruchnęła salwa i kapitan niemiecki pierwszy padł twarzą na bruk bez życia. A jego żołnierze, wystrzeliwszy na oślep, zachwiali się i rozbiegli, zanim zaświeciły im w oczy bagnety.
Mogło im nadbiedz w pomoc sformowane przed pocztą wojsko i wystrzelać garstkę śmiałków jakby kaczki. Atoli Francuzi cofnęli się, przekroczyli szybko tor kolejowy i, tak jak Kuna, legli na ziemi u szczytu wału, skąd mieli przed sobą ulicę Pocztową na przestrzał.
Wypadkiem zszeregowany z Francuzami Wiktor poczuł się Hallerczykiem. Zadrżały w nim wszystkie nerwy, drżał głównie ów jego potężny nerw wojacki, ze źrenic jego strzeliły błyskawice i targała go chęć, by walczyć z nimi pospołu, bić Germanów.
Nad głową jego i Francuzów poczęły bryzgać kule. Zapuścił się ku nim od poczty oddział zielonej policji, lecz spotkały go gęste strzały usłanych na ziemi poilus‘ów. Więc Niemcy zatrzymali się na moment, zaczem zboczyli w ulicę, spadającą sierpem pod tunel wału kolejowego, aby tą drogą wpaść na tyły Francuzów.
Pojął to Kuna i niepewny, azali kapitan francuski orjentuje się w topografji miasta i odgaduje zamiary burszów, przyskoczył do niego.