Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

Polaków i doprowadzała plebiscyt do niedorzeczności, lecz zawiesiła nad spokojną ludnością groźbę rzezi. Jeśli zaś ze strony wojsk francuskich nie można było spodziewać się rozwiązania Zycherki i stłumienia zarzewia fermentu a wojsko angielskie wręcz policję tę popierało, Górnoślązacy sami musieli wziąć w rękę swą obronę.
— Albo Zycherka pójdzie stąd, albo wszystko djabli wezmą — powtarzał ten aksjomat Wiktor.
Rozumiał to cały G. Śląsk. Więc czterej żołnierze poczęli zastanawiać się, jak w poszczególnych miejscowościach siódmego, katowicko-pszczyńskiego okręgu należałoby zabrać się do rugowania owej policji, jakby przez ironję nazwanej Policją Bezpieczeństwa. A nazajutrz miała odbyć się w Sosnowcu konferencja komendantów w łonie Głównego Dowództwa.
Siedząc przy skromnym obiedzie i piwie, zabrnęli w długą naradę i tak zastał ich jeszcze Augustyn Widera, wracający z Katowic wcześniej niż zwykle.
— Cóż słychać w Komisarjacie? Nic mu nie zagraża? — powitał go Wiktor.
— Na razie nic. Jednakże zawsze jeszcze obiegają mgliste pogłoski i pogróżki... Dlatego to dr. Jarczyk rozpuścił biuro o trzy godziny wcześniej.
— A w mieście co?
— Tu i ówdzie strzelanina. Zdaje się jakby szwaby przygotowywali się do nowego wielkiego ataku na gmach aljancki. Były podobno jakieś rokowania z Blanchardem i Niemcy obiecywali spokój, jeśli wojsko francuskie wycofa się z miasta.
— Czemu nie z G. Śląska?! — zachichotał Wiktor. — Wtedy by z nami zrobili... pokój...
Rozgoryczenie wobec tak niewczesnej galanterji Francuzów wylało się strumieniem i, opuszczając porucznika, żołnierze czuli, że nadchodzi godzina czynu.