Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiktor sięgnął wtedy po swój browning. Wkrótce jednak nie miał czem strzelać. Usiadł tedy na podłodze i teraz dopiero odwrócił się do panny Jadwigi. Zapachniały mu jej włosy niemal dotykające jego twarzy. Położył dłoń na jej piąstce, o podłogę opartą, i szeptał:
— No, czy to jest „byle co“?...
Uśmiech jakiś urwisoski zachybotał między nimi. Panna Jadwiga uniosła głowę i ukazała mu uśmiechem okraszoną twarz, która wydała się mu tak ładną, jak jeszcze nigdy. Wiele więcej niż ładną. Olśniła go potęgą wyrazu, objawiła mu się w swej istocie, w zachwyt go wprowadzając. Spotkały się ich spojrzenia, zdawało się jakby byli zajrzeli sobie w dusze i przez cząstkę czasu, co mogła być sekundą lub wiekiem, zatrzymało się w nich życie.
A strzelanina nagle umilkła.
— Co będzie?... — szepnęła panna Jadwiga.
— Źle będzie.
— Co?
— Nowy szturm.
— Jeszcze gorszy?
— Gorszy.
— Pan nie ma czem strzelać?
— Nie mam.
— Boże!... Ja poczołgam się po karabin?
— Nie! — przytrzymał mocno jej rączkę i, zamieniając się w słuch, wymamrotał: — Tam coś się gotuje...
Ustała walka, lecz nie ustał piekielny rozhowor uliczny. Skupił się przy narożniku domu i porucznik odgadł, iż tak jak w ataku na Lomnitz, bojówka przystępuje do podpalania gmachu. Ogień miał otworzyć jej wstęp do Komisarjatu i rzucić na jej bagnety garstkę Polaków.
Istotnie zerwał się straszny trzask, huk, łomot. Walono granatami w okiennice i drzwi restauracji,