Zastał narzeczoną w saloniku z panną Orzelską.
— Jesteśmy wprawdzie dzisiaj na urlopie, bo nasz Komisarjat przestał na razie istnieć, jednakże trzeba zobaczyć jego gruzy i zaraz pomyśleć o nowem siedlisku — tłumaczył.
— Ale czy ustały tam walki? — spytała go narzeczona.
— Ustały. Tak nam telefonowano z Bogucic.
— Więc pojedziemy razem. I pani z nami? — zwróciła się Matylda do panny Orzelskiej.
Ona zgodziła się na to pochopnie, i oświadczyła, że „musi“ powrócić już do Katowic. Trzeba było wspólnych nalegań Matyldy i Augustyna, by nakłonić ją do spędzenia kilku dni w tem zaciszu.
Dnia tego panna Jadwiga wydawała się bez życia, co tłumaczono sobie poprostu zrozumiałem znużeniem. Tymczasem na ten stan wpłynęło głównie odkrycie, jakie zrobiła tego rana.
Wszedłszy przed śniadaniem do tego saloniku, spostrzegła na biureczku pani Agaty dużą, w bogate ramki oprawioną fotografję ładnej, wytwornej brunetki w balowym stroju, z wachlarzem w ręku. Któż to mógł być? Może siostra Wiktora, o której istnieniu nie słyszała?
Weszła na to do pokoju pokojówka i panna Jadwiga zagadnęła ją o to. Żywy uśmiech okrasił twarz dziewczyny i odrzekła z całem swem uznaniem:
— To „libsta“ pana Wiktora. Fajno frelka!...
Panna Jadwiga długo przyglądała się fotografji. Zapadła się w siebie, zagasła.
Od tej chwili pragnęła wyjechać z tego domu i jedynie inercja, jaka opanowywała zwykle dość stanowczą dziewczynę, sprawiła, że podporządkowała się życzeniu serdecznej panny Matyldy.
W Katowicach istotnie panował spokój — jakby po zdobyciu miasta. Już w Zawodziu samochód
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.