Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

Pod koniec wieczerzy Wiktor wyszedł do garści wojaków, jakich dnia tego zwerbował sobie w Sosnowcu, by o świcie wtargnąć do Mysłowic. Między nimi sterczał przy bufecie Froncek z kieliszkiem wódki w ręku. Podchmielony karlus wyprężył się służbiście niby żołnierz.
— Ponie poruczniku, melduje sie! Ale nimom ani handgranaty, ani gweru, bo moj łostoł sie w doma.
— Chciałbyś z nami?
— Bez Froncka niejak. Kto z ponem porucznikiem przenosił szperka bez Przemsza? Kto dzisia ta śwarna frelka gibko i galantno przemycnoł?
Froncek byłby jeszcze dłużej wyliczał swe zasługi, gdyby porucznik nie był oblał go zimną wodą.
— A boisz się kuropatwy, ty trombo.
— A dyć, — zachłysnął się pyskaty karlus — anich sie pomiarkowol jak ta bestyja w nos mi furknęła. Alech posłoł za niom sztekbryf.
W tej chwili rozległy się z frontowej, werandowej części kawiarni dźwięki orkiestry. Zabrzmiały pieśni polskie, tego wieczora bijąc o struny sercowe z nadzwyczajną mocą.
Wieść o tem, że tej nocy G. Śląsk podnosi broń, by dać wyraz swej mocarnej woli i rozprawić się z przygniatającą go zmorą, obiegła i zelektryzowała miasto, odczuwające tak żywo wszelkie wibracje życia śląskiego. Więc natłoczyło się do kawiarni mnóstwo ludzi., którzy brali między siebie braci Ślązaków jako bohaterów dnia.
A skrzypki śpiewały, wiolonczele łkały: „Idzie żołnierz borem, lasem, z głodu przymierając czasem...“ i budziły drzemiącą w duszy polskiej miłość do żołnierza. Aż ze strumienia elegji wytrysła nuta iskry zapału niecąca: „Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani...“