Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

I na to magiczne słowo: „wojenka“ rozprzęgły się trzewia rozdrganych serc i nuże jedni drugich obłapywać i ściskać. Zanucono społem piosenkę, która skojarzyła wszystkich w jeden akord uczucia szczytowego, w jeden brylant myśli zbiorowej i żegnała tych, z których niejeden nie miał wrócić pod swój dach.
Przez ten zbratany tłum, zebrany przed niewidzialnym ołtarzem, przecisnął się porucznik Kuna, panna Orzelska, Froncek i kilku wojaków. Zatrzymali się jeszcze w progu kawiarni, przykuci dzwoniącem o szyby „Jeszcze Polska nie zginęła“... Niby korowód taneczny wylatywały dźwięki mazurka na ulicę, podnosiły zebrany tam tłum na szczeble tego dziejowego momentu i siały wiarę w zwycięstwo polskiej sprawy.
Z odkrytemi głowami stali na jezdni porucznik i jego towarzysze i z wezbranych ich piersi rwała się pieśń legjonów Dąbrowskiego. Podjęło ją gęsto w ulicy rozsypane mrowisko ludzi i zdało się, że domy zamieniły się w potężne instrumenty muzyczne, że Sosnowiec cały grzmi muzyką serc wielu, po nad poziomy wzniesionych.