— Gdzie, u licha, jest Froncek? Czy przyniesiono z przyczółka mostowego ową maszynówkę? — pytał porucznik Kuna, kręcąc się wśród powstańców i napróżno poszukując Froncka po przygodnym biwaku w tartaku, gdzie jedni myli się, opatrywali obuwie a inni jedli i pili wszystko, co znosiły im zażywna gospodyni porucznika, dwie panny z willi dyrektora i wreszcie także pani Agata.
Gdy wymknęła się ona z domu za Matyldą, pan Wilhelm, sprawujący zwykle nad nią władzę, nie miał siły powstrzymać jej, bo w tym z nazewnątrz wkradającym się chaosie wszystko teraz szło niezależnie od jego woli. Nieszczęsny dyrektor poszukiwał napróżno umiłowanego nadewszystko spokoju i przypominał w tem psa, uwijającego się za swym ogonem. Do kopalni nie miał po co chodzić, więc był wytrącony ze swej rutyny i wogóle wykolejony. To, co działo się na G. Śląsku przerastało jego głowę. Znalazł się na łodzi bez steru, bez busoli. Nie zorjentował się dotąd, jak to się stało, że strumień polskości zalewał jego niemiecki dom i w gruncie rzeczy nie pojmował, dlaczego ludzie brali się za łby.
Jedno tylko pozostało jak dawniej: tulipany. Gdy zabrakło mu buzi panny Jadwigi, uśmierzającej troski, poszedł do swych kwiatów, klnąc w duszy na ową Zycherkę, która w jego pojęciu była jedynym zarodkiem fermentu. A w porze obiadowej, gdy na-