Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.




XXVIII.

— Jak te pierony porozłażą się i w knajpach utkwią, Zycherka pomiarkuje pismo nosem i puści Sturmtruppe na nasze szeregi, albo też wymknie się i pójdzie w świat z wszelką swą amunicją! — ostrzegał Kuna powstańców, w jego kancelarji przy piwie zebranych.
— U mnie została na miejscu połowa chłopów. Pana porucznika kto zastępuje tam teraz? — mówił Ryszard Mańka.
— Sierżant Kołeczek i Lis.
— Ja jednak pójdę powyganiać wiarę z knajp, żeby się to nie popiło — postanowił zafrasowany Maks Wolf, szarpiąc wąs.
— Dla nas jeszcze nie wieczór — rzucił Kuna, nalał Wolfowi kieliszek wódki i zalecił mu, by wyładował kieszenie tem, co Bóg i pani Agata zesłali powstańcom.
Ale salaterki i talerze były puste, bo głodna wiara w mgnieniu oka uprzątnęła jadło i spozierała na drzwi, azali nie ukaże sęi w nich jaka zacna szafarka, w międzyczasie pocieszając się piwem i papierosami. Panowały tam dym i gwar jak w rojnej traktjerni.
Nareszcie ukazał się półmisek z piramidą „buttersznytów“ i na twarzy Wiktora rozlał się blask nadzwyczajny, jakby na widok Bóg wie jakich smakołyków. Bo nad półmiskiem świeciła jasna głowa panny Jadwigi i ogromną sprawiało mu przyjem-