z pod puchów na granatową taflę i lał na boisko srebrzystą acz płochliwą poświatę.
Jakoż wartownicy niemieccy spostrzegli wyraźnie czarną postać z butelką niby chorągiew wzniesioną ponad głowę. Ów powstaniec legitymował się dobrze. Zamiast pozdrowienia przesłał im rzutem dyskobola butelkę. A, gdy jeden z posterunkowych wysunął się po nią, Kołeczek zagadnął go i wywiązała się gawęda. Zbliżyli się do nich inni żołnierze, a z cichej kotliny wynurzył się Lis, oczywiście z butelką, oraz sprężysty Halerczyk. Usiedli na zczesłej, nikłej murawie i utworzyli grupę kamratów.
Kołeczek nie potrzebował uciekać się do kłamstwa, opowiadając bez wielkiej przesady czterem Bawarczykom i Prusakom, że Zycherka poszła w nogi „wszędzie“ i że powstanie już osiągnęło główny swój cel. Wobec tego kurczowe trzymanie się tego szlafhauzu było bezcelowem.
Na to Niemcy zbaranieli. Kiwali głowami bezmyślnie i wyznawali, że tak chciało im się bić, jak zdechłemu psu szczekać. Nie na to przyjechali na G. Śląsk, by staczać bitwy i nadstawiać karku. Oszukano ich haniebnie, malując czekające ich zadania w innem świetle. W tej chwili jedyną troskę sprawiał im żołądek. W twierdzy ich było wprawdzie amunicji wbród, ale jadła ani krzty.
— To idźcie do knajpy! — poradził im Kołeczek.
— A powstańcy?
— Poszli do miasta albo śpią.
— Tam jest knajpa niemiecka „Zum guten Happen“, do której dostaniecie się swobodnie — rzekł Lis, wskazując w kierunku zabudowań podmiejskich. — W tej stronie powstańców niema wcale. Tą drogą moglibyście wszyscy pouciekać chyłkiem.
Że w łańcuchu powstańców, otaczającym ten blokhauz, istniały znaczne próżnie, Niemcy wiedzieli. Zdjęła ich wszakże obawa, by oficer nie wy-
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.