Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

Na tym Raciborskim moście
piękny karafijoł rośnie,
A pod mostem biały kwiatek,
kolebała dwoje dziatek,
Kolebała i płakała
na miłego narzekała“ itd.

Nie mogły te rymy podziałać na dziołchę szczególnie zachęcająco w ramiona miłego, zwłaszcza, że w końcu przypominały dobitnie bezsporną prawdę:

„Kamień młyński się przewróci —
Stan panieński się nie wróci“.

Wszelako grajek nie zastanawiał się nad tem i mógł śmiało przypuszczać, że taka koza nie zastanawia się wogóle nad niczem. Pragnął poprostu ująć ją swym kunsztem i melodją ładną, tudzież ugniewać Hanysa.
Aliści koncert znów skończył się szybko. Bo z okien strychu poczęto bombardować grajka kamykami w sposób zgoła niegodziwy. Nikt inny, tylko pieroński Hanys. Dobrał sobie chłopaków, takich jak sam „hulanków“, nazbierali kamieni i nuże palić nimi do Froncka.
Dostał od nich raz i drugi. Mimo to mężny żołnierzyk nie byłby wycofał się ze swej malowniczej pozycji, gdyby nie były zdekoncertowały go głośne śmiechy i przytyki, jakie buchnęły z okien domostwa. Frajda była tam ogólna.
Froncek był wściekły. Za te „błozny“ poprzysiągł Hanysowi morowe „karwacze“. Nie wiedział wszakże, jak na poczekaniu wywrzeć pomstę. Zresztą wykalkulował sobie w swym politycznym „bismarckowskim“ łbie, że w tej chwili, gdy pragnął wkupić się w łaski Mani i poniekąd jej rodzicielki, nie wypadało zaczepiać ani słowem ani uczynkiem męskiej latorośli rodziny Szewczyków. Odłożył to na później i nie stracił z oczu głównego swego celu.