Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/316

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy panna Orzelska opuściła to kółko, wymknęła się za nią panna Aneta i zabrała ją do cichej cukierenki, trzymając ją na uwięzi interesującym szczebiotem.
— A wie pani, gdzie zapodział się Wicio? Prysnął do Oleśna. Mieliśmy dzisiaj kurjera od Jendrośki, który donosił nam o tem, skarżąc się na angielskiego kontrolera, który sam osobiście, po pijanemu dowodzi tam bojówką niemiecką.
— Ależ w Oleskiem panował spokój? — zauważyła panna Jadwiga.
— Mimo to przeprowadzono rewizje u Polaków, a co to znaczy „rewizja“, to wiadomo. Co Wicia tam zagnało do Oleśna, to ciekawe. Czy nie... jaka frelka! — zaśmiała się panna Aneta. — Bo on potrafi łączyć piękne z nadobnem, boje z flircikiem.
— Tak pani o nim sądzi?
— Ah, dość chyba spojrzeć w jego oczy, by wiedzieć, co to za ptaszek. Bo czyż ze źrenic Wicia nie wyziera... kobieta? To łobuz. Może on tu łowić snadnie naiwne frelki, ale nie nas.
— A jednak pani jest z nim w tak dobrej komitywie — zauważyła panna Jadwiga, pochylona nad „wojenną“ czekoladą.
— Naturalnie! Ja go strasznie lubię. Mężczyźni naogół są bardzo nieinteresujący. On zaś jest przemiły, jak zresztą każdy urodzony kobieciarz i lowelas. Ale nie biorę go serjo. Tego się nie doczeka.
— A on na to czeka?...
Uśmiech, który mógł mówić wszystko, i flegmatyczny giest były odpowiedzią.
Panna Jadwiga zamknęła się w milczeniu.
— Czy pani zna go oddawna? — zagadnęła ją panna Aneta.
— Nie, poznałam go bardzo niedawno.