Nie gniewała się panna Matylda, że dnia tego nie było przy niej Augustyna, gdyż podświadomie nie lubiła, gdy miał te kwitnącą dziewczynę przed oczyma. Tem serdeczniej oddawała ją w myślach Wiktorowi.
— Jak on zazdrościć mi będzie tego spotkania z nią... — pomyślała sobie i poczęła szturmować telefonicznie do tartaku, dowiadywać się o niego. Poleciła, aby, gdziebądź jest, skierowano go bezzwłocznie do willi rodziców. Zaczem wyszła na spotkanie gościa.
Z zielonego wzgórza wyrosła przed nią na tle bezkresnego krajobrazu panna w sukience z surowego jedwabiu, koloru piaskowego, w kapeluszu sportowym z tegoż materjału, włożonym z fantazją. Dostroiła się zewnętrznie do pogodnego dnia sierpniowego, wniosła w pejzaż radosną nutę wiośnianą, lecz Matylda wkrótce zauważyła, że ocieniała ją zaduma i, ciążąc w głąb siebie, zdawała się magazynować jakąś tajemnicę. Tylko cząstką swego umysłu brała udział w rozmowie, która skutkiem tego układała się w konwencjonalną kanwę.
Zabrnęły w sprawy ze ślubem Matyldy związane i, gdy usiadły w winogradem pokrytej altanie, narzeczona wyraziła serdeczną prośbę, by panna Jadwiga „zaszczyciła ją swą obecnością przy tym akcie“.
— Nie może pani zabraknąć wśród nas! Cóżby mój ojciec powiedział? Bo pani podbiła go bezlitośnie! — zaśmiała się Matylda.
Panna Jadwiga uśmiechnęła się blado, dziękowała jej niemniej serdecznie, lecz odrzekła:
— Niestety, nie będę w tym czasie na Śląsku. Bo, tak jak pani, we wrześniu stanie przed ołtarzem moja siostra i z tej przyczyny już za tydzień wyjadę do Warszawy. Nie mam więcej rodzeństwa, więc przyjdzie mi potem pozostać pewien czas przy osamotnionej mamie, która zresztą pragnie,
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.