lecz raz wraz strzelała z podełba okiem na „libstę“ Wiktora i — na niego.
Pozostawiwszy siostrze „bawienie“ gościa, Wiktor zajął krzesło z drugiej strony okrągłego stołu, oparł ramię o blat i, profilem zwrócony do Emmy, utkwił wzrok gdzieś w ścianę. Rzekłbyś, pozował grzecznie i cierpliwie do fotografji. A przytem czuł, że nigdy w życiu jeszcze nie robił z siebie takiej małpy.
Chciał powstać i wyjść z pokoju, lecz ona odczuła to błyskawicznie i, przerwała rozmowę z Matyldą:
— Wiktorze, ty nie masz powodu do dąsów i gniewu. Natomiast ja miałabym głęboki żal do ciebie, gdybym nie rozumiała, że sobie trzeba wiele wybaczać. Nie jeden raz dałeś mi sposobność do praktykowania cnoty przebaczenia... Ale to przekreślone. Pozostały nasze wspomnienia... Zobaczymy się wkrótce. Zawsze jako dobrzy przyjaciele, nieprawda?
Wyciągnęła do niego ramię przez stół, oczekując, że pocałuje ją w rękę w oczach tej Polki, i uwisła na jego twarzy wyiskrzonem od nerwowego podniecenia spojrzeniem, chcąc dosiągnąć do rdzenia jego organizmu i rozniecić iskry w popielisku dawnych wspomnień.
— Zachowam dla ciebie życzliwość, lecz... inne uczucia podarłaś na strzępy! — wycedził.
— O nie! Przekonasz się, że tak wcale nie jest. Wyjaśnię ci to.
Powstała ogromnie zdenerwowana i zdało się, że nie słyszała, gdy on odparł lodowatym tonem:
— Nic już nie wskrzesi tego, co było.
Zerknęła na pannę Jadwigę. Zarzucała Wiktora pytaniami, dotyczącemi powstania i nie czekała odpowiedzi. Błąkała się po pokoju tu i ówdzie, poprostu dlatego, by uśmierzyć nieco rozstrój nerwo-
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.