— Pani sądzi, że miłość?
Ona podniosła się żywo z krzesła, stanęła przy stole i pochyliła głowę nad ilustrowaną księgą.
— Miłość u panny Emmy, to tylko kaprys — dorzucił Wiktor.
— Oh, nie mówmy o tem dzisiaj!... — wyrzekła i powiał od niej chłód.
Odkąd ukazała się jej owa „libsta“ Wiktora, nie można było już traktować jej w myślach jako rozwiewającego się majaka. Niedawno jeszcze kochał tę kobietę i całował. Jak ją całował! Może ona była nawet jego kochanką? — „Miłostka“ powiedział o niej...
Pod świeżem wrażeniem panny Emmy fermentowały w niej piołunowe uczucia dla niej, a zwłaszcza dla niego. Uroda tej „libsty“ dolewała jeszcze goryczy do nienawistnego żalu, jaki w tej chwili odpychał ją od niego.
Wkradło się między nich widmo i z pewną ulgą powitali dyrektora, który powrócił do domu wcześniej, aniżeli go się spodziewano.
Ucieszył się pannie Jadwidze i rozmawiali przez cały wieczór w sposób oryginalny, on po niemiecku, ona po polsku. Stary pan wypytywał ją o ojca, chcąc dowiedzieć się czegoś pozytywnego o stanie majątkowym i stosunkach pp. Orzelskich. Wiktor odzywał się rzadko. Zerknąwszy na niego, ojciec był przekonany, że panna Jadwiga dała mu trochę po nosie.
Gdy rozchodzili się na spoczynek, panna Jadwiga rzekła do Wiktora:
— Zobaczymy się jutro... Ale niech pan pomówi z siostrą.
Odprowadził ją do drzwi żałosnem spojrzeniem i poszedł do Matyldy.