Nawoj w sportowem odzieniu. Odprawił swego młodego towarzysza, wręczywszy mu dużą, czarną tekę skórzaną, na kluczyk zamkniętą.
— No, wiesz, co robić, Hanys! — bąknął do niego i zwrócił się do garażu.
Towarzysz jego, który robił wrażenie Orgeszowca, wskoczył na rower i odjechał z drogocenną teką, zawierającą nader zajmujące a ręką Nawoja niedotknięte papiery: opieczętowane listy z wrocławskiej centrali plebiscytowej do szefa wywiadu niemieckiego w Bytomiu.
Do wnętrza tej teki nie zakradło się oko profana, a przecież kosztowała ona życie człowieka: gońca wrocławskiego, którego Nawoj i jego towarzysz zastrzelili na szosie, w pobliżu miasta.
Hanys zatrzymał się w jednej z ulic, do placu Teatralnego przylegających, przed ładną kamienicą i postawił rower w sieni, świadom, że obserwuje go z narożnika pustej jeszcze ulicy dwóch rozmawiających ze sobą ludzi. Wszedłszy na drugie piętro, zadzwonił do oszklonych drzwi, które po chwili uchyliły się trochę, o ile pozwalał na to hamujący je łańcuszek.
— Czy mieszka tu Herr Bula? — spytał starą Niemkę z rozczochranemi włosami.
— Mieszka. A co takiego...?
— Mam dla niego papiery.
— Ach so — mruknęła gospodyni pokojów meblowanych i, zamknąwszy drzwi, oddaliła się w głąb kurytarza.
Znów uchyliły się drzwi ostrożnie i wyjrzała łysawa głowa czerstwego mężczyzny w sile wieku, który popatrzywszy na gońca, ozwał się:
— Co pan za jeden?
— Przywożę dla pana papiery z Wrocławia.
— Hm, a gdzie podział się Schneider, który przywozi mi zawsze tę tekę? Kto pana przysłał?
— Herr Amtsrichter Kuhna i major Kaffanke.
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/362
Ta strona została uwierzytelniona.