Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/364

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nieznany? To się okaże... Aresztuję tego gońca i oświadczam panu, że tego młodzieńca poczytujemy jedynie za ślepe narzędzie w pańskiem ręku...
— W moim ręku?!...
— Tak jest. Teka ta nie była wcale dla pana przeznaczona. Chcąc wejść w jej posiadanie za każdą cenę, nie wahał się pan po przez najętego zbira zastrzelić gońca.
— Nie! Ta teka, te listy są dla mnie przeznaczone!
— Dla pana? Czy listy te są do pana adresowane? Proszę mi je pokazać!
— Nazwiska mego na kopertach niema... — bełkotał p. Bula, drzącemi palcami wydobywając z teki listy. — Jednakże...
— Niema na nich pańskiego nazwiska! Pan nie ma do tych listów prawa!
— Przeciwnie...
— Przecież pan jest urzędnikiem niemieckiego komisarjatu plebiscytowego!
— W istocie, ale...
— Niech mi pan nie gada, że podrzędny urzędnik komisarjatu ma prawo dotykania najtajniejszej korespondencji! Nic podobnego nie należy wcale do funkcji niższego urzędnika.
— Ależ ja jestem szefem wywiadu niemieckiego.
— Jak niższy funkcjonarjusz oficjalnego komisarjatu może być jednocześnie szefem wywiadu?... Nein, Herr Bula! Pan kazał zamordować tego młodzieńca być może w oczekiwaniu, że polski komisarjat zapłaci panu za te listy złotem...
— Nic takiego... Przysięgam...
W czasie tej podniesionym głosem prowadzonej wymiany zdań rozmawiała u drzwi tego pokoju zalterowana gospodyni z sąsiadem pana Buli, eks-