Pan Bula począł ubierać się nerwowo, a Nawoj, który stojąc przy boku „aresztowanego“ Hanysa, zdał się go pilnować, nie spuszczał z oka rozłożonych na biurku papierów. Gdy wychodzili z pokoju, włożył listy w tekę i zabrał ją z sobą.
Wsiedli we czworo do samochodu. Forestier położył dłonie na kierownicy, podziękował dwom ajentom uprzejmie za czuwanie nad wehikułem i ruszyli.
Za jego plecami spoczywali w siedzeniu Nawoj i Hanys, mając pomiędzy sobą strapionego trochę tą sprawą Bulę.
Miasto spało jeszcze, kąpało się w blaskach zarannego słońca.
Wóz, okrążywszy kilka ulic, wypadł na przedmieście i raptem Bula pobladł i rzucił się naprzód, jakby chcąc wyskoczyć:
— Dokąd mnie wieziecie?!...
Lufa browninga zajrzała mu w oczy, więc padł pokornie na poduszkę samojazdu.
Po chwili Nawoj nachylił się do ucha szefa wywiadu, zmiażdżonego lękiem o życie, i z drżącym na wargach uśmiechem szepnął mu jakby w sekrecie dwa słowa:
— Nach Posen!