pychało. Czuł bowiem podświadomie, że wróci w te mury zgoła innym, nowym człowiekiem i dom rodzicielski wyda mu się zimnym, obcym.
W tej chwili spał jak zarznięty na łóżku ogrodowczyka w suterynach ojcowskiej willi. Skoro jednak poczuł na czole dłoń matki, ocknął się i otworzył oczy. Matka i syn długo trzymali się w objęciach.
A Froncek skoczył do pokoju panny Matyldy, by zwiastować jej radosną nowinę.
Dawniej odnosiła się ona do przyrodniego brata jakby do osobnika ze zgoła odmiennego pnia. Chociaż, zbliżona doń wiekiem, mogłaby była zżyć się z nim więcej, niż z bratem swym Walterem, nie rozumiała się z nim. Głęboki rozdźwięk istniał między gorącą patrjotką niemiecką a Niemcem, wyemancypowanym z pod wpływów lokalnych, zarówno jak berlińskich a spozierającym na zjawiska i zagadnienia narodowościowe ze stanowiska zbyt dla niej wysokiego, — Niemcem, jakim był Wiktor przed wojną.
Dlatego pytał się, czemu przypisać długie, serdeczną nutą dźwięczące listy, jakie odbierał w ostatnich czasach od Matyldy. Przypomniał sobie, jak owa patentowana Niemka skakała mu do oczu, ile razy ośmielił się rzucić cień na obyczaje „Majestatu“ i Hohenzollernów. Bo patriotyzm jej streszczał się i przeważnie objawiał w bezmyślnym, czułostkowym kulcie dla osoby kaizera. W jej pojęciu cesarz był niebotyczną wieżą wszechmądrości i wonnem naczyniem wszechdoskonałości. Posiadał wszystkie zalety i jeszcze kilka innych. Polacy powinni byli współzawodniczyć z Niemcami w miłości dla tego półboga.
Snać przewrotowe czasy wojenne sprowadziły w niej jakąś zmianę, bo Wiktor odgadywał, że ustosunkowywała się ona do niego zgoła inaczej. I tego rana, w długiej rozmowie z nią, starając się zajrzeć