które dawniej byłyby niebezpieczne, a teraz nieciły w nim tępą wściekłość. Unikał zatem panny Anety skrupulatnie.
Istotna niespodzianka spadła nań w postaci listu od zapomnianej panny Emmy. Czyż potem, co zaszło, nie przestał on jeszcze istnieć dla tej kobiety. W liście tym mistrzowskim wyznaczała mu ona schadzkę we Wrocławiu, w miejscu, gdzie spotkali się dawniej. A ujęła to w formę taką, jakby pragnęła tylko pomóc wypadkowi do ostatniej rozmowy na koturnie poezji lirycznej z jedynym wybrańcem swej duszy.
Zaprawdę Wiktor mógł był uświadomić sobie, że wyplątał się z sieci wyrafinowanej syreny, która byłaby włóczyła go za sobą jak złapaną rybę na haczyku. Ale przestał się nią zajmować. Zachował dla niej odcień gniewu. Doskonale opancerzony przeciwko jej przynętom, wrzucił list do kosza i pozostawił go bez odpowiedzi.
Pewnego dnia odwiedziła go matka. W przewidywaniu jego ślubu przyszła, by pomówić z nim o umeblowaniu jego dużego a napoły pustego mieszkania na piętrze długiego, jednopiętrowego domu w sąsiedztwie tartaku parowego. Ale Wiktor odparł.
— Nie jestem narzeczonym. Jeśli mnie Jadwinia zechce, wtedy mama wraz z nią zrobi z tego mieszkania, co uzna za stosowne.
— Ona nie miałaby ciebie chcieć?
— Kto wie? Kobieta jest zmienna.
— Przecież kocha cie tak, że... przechodzi pojęcie.
— Aż tak?! — rozpromieniał Wiktor i dodał: — Chociażby tak było, ja kocham ją jeszcze więcej.
— Dlatego boję się. byś nie popełnił wielkiego błędu...
— Jakiego?
Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/381
Ta strona została uwierzytelniona.