pogardliwą animozję. Deptał ją, spychał w kąt, zamieniał w kucharkę i służebnicę. Nie pozwolił jej żyć duchem. Jakoż skurczyła się w sobie, zamknęła, zamilkła i niecierpiała męża za to skrycie.
To była jej tajemnica, jaką odkryła teraz synowi, by otworzyć mu oczy na podwodną rafę pożycia małżeńskiego. Obawiała się bowiem, czy nie odziedziczył po ojcu tego germańskiego rysu charakteru, pod którego bezwzględnym naporem przemieniła się z człowieka w narzędzie.
Wiktor odczuł cichą niedolę życia swej matk i tego wieczora utulił ją w ramionach serdecznie
— Zrozumiałem mamę... Ja muszę szanować w Jadwini człowieka.
A pani Agata sumitowała się ze swej dla męża niepochlebnej szczerości.
— Mówiłam ci to, Wiktorku, bo pragnę, abyście zawsze byli tak szczęśliwi.