Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/389

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za Wiktorem?! Cóż on tam robił wtedy? Przecież, jeśli się nie mylę, służył on naonczas w polskim korpusie pogranicznym... Czemu ten pościg? Ah, ścigano go jako oficera polskiego?... Jeszcze nic nie rozumiem.
Rozjaśniła mu to panna Emma dokładnie. Opowiedziała mu jak bardzo zdziwiła się, gdy zakochany w niej po uszy Wiktor zjawił się raptem przed nią w zamku Pszczyńskim, jak, zobaczywszy Gronosky‘ego stropił się, wtajemniczył ją w awanturę, jaką miał z Gronosky‘m na pograniczu polskiem, i jak zapłonał chęcią zmierzenia się z nim orężnie.
A osłupiały sędzia brał to wszystko w siebie, jak głodem przymierający nędzarz smaczną strawę, i nieznaczny uśmiech drgał na jego wargach.
— Czy pan sędzia mniema, że Wiktorowi nic nie zagraża?
Zamyślił się głęboko.
— Wyłożę to pani jeszcze dzisiaj — wycedził i po chwili dodał: — Gdyby sąd nasz wznowił śledztwo w tej sprawie, Komisja Międzysojusznicza zakwestjonowałaby jego kompetencję i przekazała rzecz swemu sądowi polowemu, z natury swej antyniemieckiemu. A gdyby Wiktor miał być w to wmieszany, możnaby przysięgać, że Korfanty poleciałby do gen. Le Ronda i wydobył swego polskiego patrjotę, swego oficera z tej opresji.
— Niepotrzebnie zatem obawiałam się o Wiktora — rzekła bezdźwięcznie Emma, a sędzia oblókł się w jowiszowa chmure i wkrótce wyszedł sam do ogrodu.
Ale z wieczora spotkali się w ustronnym, bibliotecznym gabinecie i p. Kuhna ozwał się do niej z filuternym uśmiechem w oczach:
— Czy pani pragnie być spokojną o tego szaławiłę? Zabezpieczyć go przed kulą, pomstą, zgubą?
— Z pewnością!